Nie było łatwo, ale wreszcie udało mi się w czerwcu 2006 roku przekonać Juliana Kawalca do odwiedzin Sandomierza po wielu, wielu latach. Ze szczególnym uporem wtedy dążyłem i zabiegałem organizacyjnie, by spotkał się z nami właśnie tam na plenerze literackim w swe dziewięćdziesiąte urodziny. By powrócił pamięcią do czasu młodości i spojrzał na przebytą pisarską drogę. Co ciekawe, już bardziej jako poeta, niż powieściopisarz, nowelista.
Czemu się wahał, próbował odwlec ów powrót? W notatniku ująłem w dwie wierszowe strofy próby jego telefonicznego wyjaśnienia:
Boję się, panie Stanisławie, przyjechać
na moje sandomierskie wspomnienia,
bo gdybym choć jednym słowem tam skłamał,
powstałyby z ulic mej młodości kamienie
i ruszyły ostro, twardo przeciw mnie.
Tam każdy zaułek dobrze mnie pamięta,
Każdy przeskoczony na wagary mur.
Policzone są moje odloty, przyloty,
gdy pod nogami osypywał się czas.
Urodził się we Wrzawach pod Tarnobrzegiem w widłach Wisły i Sanu, skąd przybyła na sandomierskie spotkanie grupa krewnych. Spędził tam dzieciństwo i czas okupacji, uczestnicząc w ruchu oporu i tajnym nauczaniu. W Sandomierzu ukończył gimnazjum, a po wojnie – studia polonistyczne na UJ. I zamieszkał w Krakowie, pracując jako dziennikarz w prasie ludowej. Jego pisarstwo, któremu zaczął poświęcać coraz więcej czasu, opromieniła sława. Kto nie pamięta jego opowiadań z tomów Zwalony wiąz, Marsz weselny,Szukam domu, powieści Ziemi przypisany, Tańczący jastrząb, Przepłyniesz rzekę…? Kiedy nazbyt dokuczał mu miejski smog, uciekał do drugiego domu w Rabce, by pooddychać rześkim powietrzem. Właściwie, na nic nie narzekał, może tylko na to, że trochę pogarszał mu się słuch.
Nasze spotkanie było dworne, w Zamku Kazimierzowskim, bo i gość znamienity, pierwszy laureat nowo ufundowanej ogólnopolskiej nagrody ZLP im. Jarosława Iwaszkiewicza.
Podziwiałem wówczas, ile zachował sił. Bez przystawania wszedł po wysokich schodach zamku na drugie piętro. W kawiarni przed występem autorskim na dzień dobry zażartował – tak się zebranym zdawało – że odczuwa tremę. Tylko ja wiedziałem (może też towarzysząca mu córka Ewa?), że to niezupełnie żart.
– Panie Stanisławie – uprzedzał mnie, gdy przypominałem o terminie i że burmistrz wyśle po niego i córkę samochód – miałem w życiu chyba tysiąc spotkań autorskich, ale przed tym sandomierskim denerwuję się. Na myśl o rychłym przyjeździe do was autentycznie przejmuję.
Stworzona w zamkowej kawiarni atmosfera, ów nastrój nie tyle napięcia, co naturalnego, życzliwego zainteresowania, szybko wygasiły tremę. Pan Julian zgodził się na przybliżenie mikrofonu, który w pierwszym odruchu chciał ominąć niczym przeszkodę. Gratulacjom przy powitaniu nie było końca. Rozluźnił się, coraz swobodniej, płynniej mówił:
– To, co zobaczyłem pierwszy raz, otworzywszy oczy na świat, będąc dzieckiem, teraz widzę bardzo jasno, dokładnie, dotykalnie. Im więcej lat przybywa, tym najdawniejsza moja przeszłość wyraźniej się rysuje.
I nasze wzruszenie zdawało się to potwierdzać, gdy Bohdan Gumowski z Radia Kielce czytał wybrane przez autora wspomnieniowe opowiadanie pt. Co było najpierw… W partiach początkowych z narracją w drugiej osobie:
„Jakie było twoje pierwsze dotknięcie życia, które zapamiętałeś, jaki był ten świat, który ujrzałeś najpierw, jakie były jego najwcześniejsze kolory, które nadbiegły ci do oczu […]?”
Potem już monologowe:
„Siedzę na tej płachcie [rozścielonej prze matkę na trawie – SN], patrzę na ten rozciągający się wokół mnie niziutki świat, jakby już szarawy, zielonawy. Aż tu nagle jaskrawa żółtość, prawie złocistość wpada mi w oczy. Ta żółtość zmieszana ze złocistością jest moim pierwszym wyrazistym, aż prawie do bólu w oczach zapamiętanym kolorem. Ta żółtość złocista, nie narzucająca się natrętnie szarość, niebieskość jest na granicy mojej pamięci. Jaskry, kaczeńce były pierwsze”.
Słuchaliśmy dłuższą chwilę, przywołując sobie w pamięci sugestywne opisy z Kawalcowskiej prozy. Czy w całej rozciągłości prozy? Spokrewniona z pisarzem emerytowana nauczycielka polonistka, Maria Bobek-Piotrowska, w swym szkicu odczytanym na spotkaniu ukazała, jak bardzo autor prozę nasyca liryzmem za pomocą poetyckich metafor.
Wiersze – przypomniała – zaczął publikować późno, gdyż dopiero w 1992 roku w krakowskiej „Miniaturze” ukazał się jego zbiorek Kochany smutek. Od tego właśnie momentu prozaik przeistoczył się w poetę, chociaż zawsze posługiwał się poetyckim językiem w swojej prozie. I niejako podsumowaniem dorobku prozatorskiego Kawalca stały się jego tomiki wierszy, po wymienionym: Te dni moje, Dom, Kochaj mnie za nic. Tytułowy i upersonifikowany „dom” jest sztandarowym utworem poetyckim Kawalca. Odzwierciedla moment odejścia przyszłego pisarza z rodzinnego domu, ze wsi, i wielkie smutne zadziwienie miastem, w którym tak naprawdę nie da się żyć człowiekowi pochodzącemu z łąk i pól. Smutne i szokujące było to zetknięcie się wiejskiego „domu” z miastem, kamienistymi ulicami i betonowymi placami bez drzew. „Dom” przestraszył się tego, co zobaczył, i najszybciej, jak mógł, uciekł przez pola, lasy, a nawet przepłynął rzeki i stanął na swoim miejscu.
Oto ten słynny wiersz:
Dom
Wziąłem pod rękę dom
Zgrzybiałego starca
w słomianym kapeluszu na bakier
Poszedłem z nim na spacer
żeby mu pokazać mury i nagie place bez drzew
Gdy ujrzał wieżę tak się zdziwił
że zachwiał się
i omal na mnie nie zwalił
A gdy odzyskał równowagę
wyrwał mi się z rąk
i zaczął uciekać
Ruszyłem za nim
ale nie mogłem go doścignąć
Biegł na przełaj przez pola i lasy
przepłynął dwie rzeki
straciłem go z oczu
Gdy wreszcie dobiegłem na to miejsce
skąd go zabrałem
stwierdziłem że stał spokojnie
tak jakby się nic nie zdarzyło
W końcu „dom” – puentowała krajanka Poety – utożsamia się ze zbiorem zasad etycznych, które autor z niego wyniósł w dzieciństwie i młodości.
Dziś wynosimy z całokształtu twórczości Juliana Kawalca o wiele więcej, niż mógłby spodziewać się Czytelnik średniego, a tym bardziej młodego pokolenia, który – dowiedziawszy się o Jego odejściu i zaciekawiony – nie znajdzie wspomnianych tu książek w księgarniach. Chyba że w drodze do domu zdecyduje się odwiedzić – zapobiegliwą jak my w staraniach o spotkanie, gdy Pisarz żył – wymownie zaciszną bibliotekę.
Prezes Oddziału w Kielcach
Związku Literatów Polskich
Stanisław Nyczaj