Janusz Jedynak

Janusz Jedynak 

Urodzony 08.08.1952 r. w Katowicach; debiutował w roku 1996 w Programie II Polskiego Radia w audycji „Czas na debiut”. Pisze wiersze (liryczne, satyryczne, haiku i dla dzieci) oraz opowiadania i artykuły publicystyczne, które publikuje głównie w prasie lokalnej, m.in. w „Gazecie Sądeckiej”, „Znad Popradu”, „Kurierze Starosądeckim”, „Almanachu Sądeckim”. Utwory poetyckie i prozatorskie jego autorstwa znajdują się też w licznych antologiach m.in. w ośmiu książkach Klubu Literackiego „Sądecczyzna”, w publikacjach zbiorowych wydawanych przez Oficynę Konfraterni Poetów w Krakowie, dwóch almanachach ogólnopolskich konkursów literackich i innych. Publikował również w czasopismach literackich m.in. w „Akancie” i „Literacie Krakowskim”. Jest laureatem Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „O ludzką twarz człowieka”, „Ogólnopolskiego Konkursu Jednego Haiku”, „O Laur Kwitnącej Wiśni” i innych.

Wydał następujące tomiki poetyckie:
„Cztery pory wiersza”, Wydawnictwo Miniatura, Kraków 1998,
„Listy z Ego”, Katolickie Stowarzyszenie „Civitas Christiana”, Nowy Sącz 2004,
„Drogą w górę drogą w dół”, Katolickie Stowarzyszenie „Civitas Christiana”, Nowy Sącz 2011,
„Na dwa głosy”, Oficyna Konfraterni Poetów, Kraków 2013

 

BIEGNĄCY
 
biegnący przez pustynię
megalitów o szklanych oczach,
nieostrożnie majstrując przy wieczności,
wyprowadził wzór na zmartwychwstanie
i zaraz umarł na próbę
jakby nie wiedział,
że to bardzo boli takie przebywanie
pod powieką ziemi bez światła,
powietrza i możliwości snucia planów,
choćby tylko, na najbliższą przyszłość
na jeden dzień.
a bieg trwa: autobusem,
tramwajem czy metrem byle dalej,
byle szybciej za czymś co po cichutku,
do przodu wciąż posuwa ktoś
bardziej nieśmiertelny,
szybszy ktoś.

 

KONIEC ŚWIATŁA – WEDŁUG STAREJ PALETY
 
najpierw wylała się czerń, gęsta  substancja
szybko wypełniała przestrzeń, wchłaniała nas,
nienasycona głębia sięgała wieczności. coraz
bardziej brakowało nam poszumu pędzących
błękitów, chrzęstu zlodowaciałych cząsteczek bieli,
ciepłego oddechu umbry, upudrowanych różem
poranków i malachitowego posmaku deserowych win.
ociekające czarnym pigmentem dni wlokły się
niemiłosiernie z wysiłkiem tocząc pozbawione koloru
chwile. miasto podkurczyło ulice i zapadło w surrealistyczny
sen. somnambuliczne tramwaje, kurczowo trzymając się
szyn, ostrożnie penetrowały ciemność. to miał być koniec
światła, ale stało się coś… nikt nie wie co to mogło być?
obudziło nas głośne  wibrowanie fioletów
– uwięziono czerń – dyszały jasne brązy wspinając się
na grzbiet szarości. ostra krawędź oranżu wykrawała
nowy horyzont nad chorą ultramaryną, z aksamitnej
kurtyny rozfalowanej zieleni wychylał się rąbek magicznego
cynobru  rozsiewając rozedrgane płatki maków. nad nami,
rażąc silnym blaskiem, zawisł żółty laser – końca światła
nie będzie – powiedział głos z góry.

 

MARTWA NATURA Z SARNĄ

miasto odpłynęło za ciemny horyzont
nocy. miało się już nic nie wydarzyć,
ale ktoś szedł ulicą, jakiś człowiek
albo duch. a może było inaczej: nikt
nie szedł ulicą, to ulica szła, a nawet
biegła raz w jedną a raz w drugą stronę i
w obie strony jednocześnie. ciebie
nie było jeszcze w żadnym moim śnie,
nawet nie wiedziałem, że jesteś gdzieś
głęboko we mnie, jak mikroskopijna
czarna dziura, coś co może urosnąć,
stać się czymś co będzie chciało
karmić się mną. dlaczego jest tak, że
człowiek musi pożerać siebie, zadawać
sobie ból, kiedy na polanę z betonu
wychodzi liryczna sarna.

 

ZWIERZĘCOŚĆ

zwierzęcość zaczyna węszyć.
niepokój z futerału ciemności,
przebił się laserowym żądłem.
niechętnie rozmawiam z ludźmi.
z kompasem bez igły idę do, nikąd.
pod tapczanem tańczy świerszcz,
a może to jest rozdrażniony puls.
chciałem o tym pomyśleć, ale nagle,
pękła struna w starej lutni snu,
obudził się piszący robak. nie,
nie było żadnej rozmowy z wilkiem;
ktoś zadzwonił, ale się nie odezwał.
planeta w telefonicznej sieci kurczy się,
jak wysychająca śliwka. jesteśmy coraz
bliżej siebie – dotykamy się słowami.
pająk pije muchę z muchy.
mucha w pająku truje muchą pająka.
na styku pojęć mieszają się światy.
wyruszyłem żeby zginąć na szlaku.
zwierzęcość węszy, kuli się. drży.