Jacek Molęda
Urodził się w 1964 roku w Raciborzu. Z wykształcenia anglista, doktor nauk humanistycznych, obronił rozprawę doktorską na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Ostrawskiego. Wykładowca Instytutu Neofilologii Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Raciborzu i nauczyciel I Liceum Ogólnokształcącego w Raciborzu.
Członek Związku Literatów Polskich.
Debiutował w 1984 r. na łamach “Tak i Nie”. Poeta, pisze też felietony, przekłada współczesną poezję czeską.
Jego wiersze ukazały się w polskich i czeskich antologiach, almanachach i czasopismach literackich, m.in. po polsku i w przekładzie Václava Buriana na język czeski, w polsko-czeskiej antologii „Od słowa ke slovu” (2003) oraz w znanym czeskim czasopiśmie literackim Psí víno (w przekładzie Libora Martinka).
Przełożył następujące zbiory wierszy: „Radobyl” Jiřígo Daehnego (Krnov, 2010), „Krajobraz w samotności słowa” Miroslava Černego (Opava, 2012) i „Jesteś moim signifié” Libora Martinka (Krnov, 2012).
Autor pięciu tomów wierszy:
„Świadectwo tożsamości” (1995),
„Małe światy” (1999),
„odtąd – dotąd” (2001),
„Horyzont zdarzeń – Obzor událostí” (Krnov 2010)
„Wyszedłem po chleb – Šel jsem pro chleba” (Krnov 2013),
(dwa ostatnie w przekładzie prof. Libora Martinka na język czeski).
róże
chciałem porozmawiać z przyjacielem –
nekrolog
pogłaskać psa –
kłęby sierści za tapczanem
przytulić dziecko –
poszło do pracy
teraz już wiem jak długo
usychają róże
a jednak
gdzieniegdzie –
tam – gdzie zwykle nigdzie
tuż-tuż –
a jeszcze niedawno hen hen
raz po raz –
mimo że przedtem ani razu
mru-mru –
choć dotychczas ani dudu
sam już to czujesz –
o tyle o ile
ale przynajmniej –
ciut-ciut
Sophia
wiarę tracimy jak naiwne pisklę puch
nadzieję zrzucamy jak gad dorastając wylinkę
i tylko miłość pozostaje do końca –
tak trudno samemu obedrzeć się ze skóry
Lemniskata
Życie jest prostą –
poręcz ruchomych schodów w galerii handlowej
przeciągnięcie karty płatniczej przez czytnik
szew rękawa marynarki na cztery guziki
linia ulubionych perfum na pokładzie samolotu
prowadnica w bramie na pilota
krawędź marmurowej posadzki w hallu
fugi między kafelkami w łazience
kant dębowego biurka w gabinecie
Więc po co komu
kręta górska ścieżka
wypukłość policzków
łuk bioder
pochylenie trawy
wygięcie szyi
zawiłość strużki potu?
I co robi symbol nieskończoności
na prostokątnej kartce papieru
w kanciastej szufladzie dębowego biurka?
przekład
rozmawiałem z rękami o własnym losie –
ja o miłości – one o dotyku
ja o przyjaźni – one o podawaniu
ja o nadziei – one o trzymaniu kciuków
ja o tęsknocie – one wyciąganiu ramion
ja o niepewności – one o ogryzaniu paznokci
ja o nieszczęściu – one o załamywaniu
ja o nienawiści – one o zaciśniętych pięściach
ja o obojętności – one o umyciu
ja o pracy – one o odciskach
ja miałem już dość – one opadły…
powiedziałem, że nic nie rozumieją –
tylko machnęły na mnie…
ręką