Dorota Lorenowicz

10420245_723960127643043_7659302794489972933_n

Dorota Lorenowicz

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego. Przez wiele lat pisała „do szuflady”. W 1998 roku pojawił się jej pierwszy tomik poezji o skromniutkim tytule „Wiersze ”, w 1999 tomik „Tobie Mężczyzno”, w 2001 „To ja… Kobieta”, w 2003 „Moje 7 światów ”, w 2009 roku książka p.t. „Duże i małe formaty”, w której prócz wierszy znajduje się również proza. W grudniu 2015 roku ukazał się wybór wierszy z lat 1996 – 2015 p.t. „Pomiędzy Tobą, a Mną”. Kilka opowiadań drukowała w różnych czasopismach. Jej twórczość spotkać można również w wielu almanachach: „Krakowska Noc Poetów”, „Literat Krakowski”, „Ogrody Poetyckie”, „Pożegnanie Lata Pisarzy i Artystów” i innych. Swoje wiersze prezentowała też na wielu wieczorach autorskich, między innymi w krakowskim kabarecie „Loch Camelot”, w Śródmiejskim Ośrodku Kultury, w zamku królewskim w Niepołomicach, w Bydgoszczy i Ostrołęce. Nagradzana i wyróżniana w wielu konkursach literackich: w Krakowie, Chrzanowie, Karczewie… Członkini Stowarzyszenia Twórczego Artystyczno – Literackiego w Krakowie, oraz Związku Literatów Polskich.

Autorka serdecznie zaprasza na swoją stronę w internecie, gdzie oprócz wierszy

                         i prozy znajdują się filmiki z poezją śpiewaną. 

Adres strony : www.lorenowicz.pl

Spóźniony Świt

Świt,
jeszcze bosy i nagi,
mokrą od rosy twarz
chował za oknem.

Wypatrzył już
nocne kryjówki cieni
lecz
nie rozświetlał ich jeszcze.

Prostował zgięte plecy
/już który to raz
od stworzenia świata, /
i po raz pierwszy czekał,
aż w małym pokoju,
za oknem pod którym stał
obudzi się kobieta.

Inny wymiar

Jeziora
pełne Ciebie i mnie,
dzielą z nami
uczucie sytości.
Plaża
z tatuażem
naszych stóp,
bardziej zalotna
i wdzięczna.

Las
gra w ping-ponga,
odbijając echem
nasze głosy.
Zawsze ma ostatnie słowo.

A Ty…
obecny…i nieobecny…
dotykalny jeszcze…
choć ulotny…
ponadczasowy…
jedynie siłą pragnień
przeniosłeś nas w ten wymiar.

Poszukajmy w lesie
takiej ścieżki,
którą
nie trzeba już wracać.

Rzeźba

Rzeźbiłam Cię
w mojej pamięci
miesiącami,
aby przechować
kształty,
linie,
miękkość dotyku.

Wyłaniał się
z nieistnienia
byt – męskie ciało:
mocny tors, płaski brzuch…

Ramiona
takie jak chciałam:
opiekuńcze,
posłuszne
i ciepłe.

Tylko twarz
w półcieniu zapomnienia
niepokojem
więziła moje ręce…
…niedoskonałe.

Dwie połowy

Jak dwie połowy jabłka
odwrócone do siebie
stroną wypukłą,
mamy ze sobą
jeden punkt styczny.

Moja strona przeciwna
o rozległej powierzchni,
niestrudzenie szuka.

Zwroty powtarzane
w Twoją stronę
coraz bardziej bolą.

Choć drgnij…
…a nuż się uda?

Ta wiosna

Ta wiosna
zakwitła forsycją w moich oczach,
w dłoniach wyrosły mi fiołki,
we włosach rozśpiewały ptaki.
Ciepły wiatr
przewiewa mnie na wylot
i wydmuchuje pachnący zachwyt.
I idę tak Plantami,
niepoważna pani w średnim wieku,
w nieładzie,
z niewielkim zawrotem głowy
i wielką miłością do świata.

 

Dziwne zdarzenie

Katarzyna po bardzo wyczerpującym tygodniu pracy, miała właśnie wolny dzień i wiele sobie po nim obiecywała. Mąż zabrał rano dziecko, i w drodze do biura, obiecał podrzucić je do przedszkola, a ona poleży sobie dłużej w łóżku, poczyta babskie gazety, posłucha muzyki, popijając drobnymi łyczkami swoją ulubioną kawę. Taki dzień rzadko się zdarza zapracowanej kobiecie! Właśnie wychodziła z kuchni, w kusej piżamce, na bosaka, niosąc w ręku filiżankę parującego napoju, z którego unosił się zapach czekającego ją relaksu, kiedy odezwał się dzwonek. Rany Boskie! Kto by to mógł być o tej porze ? Przecież z nikim się nie umawiała! Podeszła do drzwi i przez otwór zwany „Judaszem” próbowała zobaczyć kto to, wylewając sobie przy okazji część wrzącej kawy na bosą stopę. Auuu ! Na „klatce” nie było nikogo, ale dzwonek nie ustawał !  Matko, to pewnie telefon…

Cd na stronie internetowej pisarki

Moje podwórko

Ta stara, pięćsetletnia oficyna zamykała podwórko od południa. Miała tylko jedno piętro, strych i dach, i mały, drewniany ganek, na który wchodziło się po stromych schodach. Od północy do podwórka przylegał tył kamienicy głównej. Jej front zdobiła brama wejściowa z numerem trzy i nazwą ulicy – wspólny dla obu kamienic adres.
Kamienica główna, dwa razy wyższa od oficyny całkiem oddzielała ją od świata. Od strony podwórka przez całą jej długość ciągnęły się drewniane ganki. Od zachodu zamykał podwórko bardzo wysoki „ślepy mur” /tył kamienicy przylegającej do Małego Rynku/, a od wschodu mur sięgający pierwszego piętra , kryty dachówką z ostrym szkłem, aby nikt nie mógł się przedostać „spod piątki pod trójkę”.
Tuż nad tym murem biegła gruba, stalowa lina, która łączyła obie kamienice. Przy głównej kończyła się rączką za którą ciągnęło się stojąc na ganku pierwszego piętra, a przy oficynie dzwonkiem, którym ta rączka poruszała. Właścicielka posesji wzywała w ten sposób dozorcę. Dozorcą był mój tata…

Cd na stronie internetowej pisarki

Szpital

– Proszę odsłonić pośladek.
Przerwałam swoje rozmyślania i otworzyłam oczy. Nade mną stała pielęgniarka i trzymała w ręku strzykawkę igłą do góry. Powoli naciskała tłoczek i z uwagą przyglądała się maleńkiej kropelce na końcu igły.
– Siostro, na co ten zastrzyk?
Uspokoi się pani, będzie pani lepiej spała i nic się pani nie będzie śniło. Na tacy obok leżało jeszcze pięć identycznych, pełnych strzykawek dla moich współtowarzyszek z sali przedoperacyjnej.
Mocne ukłucie i rozchodzące się drętwienie… Dwudziesta pierwsza trzydzieści. Za oknem wilgotna, wiosenna noc, zupełnie cicha, w której wydaje mi, się słyszę rozwijające się z pączków liście. Co robią w domu? On, ten mój Jedyny, był tu dziś wieczorem. Pogłaskał mnie i nawet powiedział, że „wszystko będzie dobrze”, ale jakoś niewiele miał czasu. Nie patrzył mi w twarz. Oglądał pilnie wzorki i szlaczki na kafelkowej, szpitalnej posadzce i zaraz poszedł. Patrzyłam jak odchodzi pustym korytarzem zakończonym napisem WYJŚCIE …

Cd na stronie internetowej pisarki

Paweł

Chciałabym wziąć go za rękę, uścisnąć, zajrzeć głęboko w oczy i powiedzieć: „Paweł , ponieważ nie możesz być piękny, musisz być mądry!”

_____________________________________

Widziałam go wcześniej na osiedlu. Miał może wtedy osiem, może dziewięć lat? Nie był jeszcze tak dużo niższy od swoich rówieśników jak teraz , ale już był inny. Głowę chował w ramiona, tułów miał krótki, nogi niezbyt pasowały do reszty i jakby nie zginały się w kolanach. Chodził kiwając się trochę na boki. Był jednak pogodny i uśmiechnięty, jakby nie zauważał jeszcze swojego kalectwa.
/ Prawdą jest że nie było ono wtedy aż tak widoczne./ Kilka razy w drodze do szkoły lub biegnąc do autobusu „zarejestrowałam” go wzrokiem – szedł w grupie kolegów, roześmiany i zawsze o czymś żywo dyskutował. Myślałam wtedy nie o nim, a o jego matce. Jak wiele musiała przeżyć goryczy od momentu, gdy się urodził do teraz. Sama mam przecież syna, znam dobrze niepokój oczekiwania na przyjście dziecka na świat, wyobrażeń jak będzie wyglądało, jak będzie rosło i kim będzie w przyszłości. Jak bardzo ją zawiódł ? Patrzyła z zazdrością na inne dzieci, a jego kochała… Kochała tym bardziej, że był kaleki , a ona nie mogła się z tym pogodzić. „Dlaczego moje dziecko?”  Patrzyła jak rosną inni chłopcy, mężnieją, grają w piłkę… jak spoglądają w kierunku dziewczyn…

Cd na stronie internetowej pisarki