( Niniejszy tekst powstał pod wpływem poezji Andrzeja Krzysztofa Torbusa,
i ofiaruję go Pamięci: Anny Kajtoch, Ryszarda Rodzika i Mojej Babci – Jadwigi. )
Życie jest przecież tuż obok. Na wyciągnięcie ręki. Zaczyna się, albo kończy, ale najczęściej sobie trwa i pochłania nas bardziej niż byśmy tego chcieli. Pochłania nas tak, że aż przestajemy dostrzegać człowieka obok nas. Człowieka z krwi i kości, człowieka z duszy. Człowieka realnego, czasem smutnego, czasem radosnego, któremu pisany jest przecież ten sam Los, co i nam.
Obejrzałem niedawno film Wiesława Saniewskiego z 2006 roku pod tytułem „Bezmiar sprawiedliwości”. Akcja filmu toczy się głównie w sali sądowej, w prokuraturze i kancelarii adwokackiej. Opisane w scenariuszu zdarzenia inspirowane są prawdziwą historią, która miała miejsce we Wrocławiu na początku lat dziewięćdziesiątych. Dwudziestopięcioletnia dziennikarka telewizyjna, będąca w ósmym miesiącu ciąży, została zamordowana. Policja aresztowała jej kolegę z pracy, trzynaście lat starszego, żonatego i posiadającego rodzinę realizatora telewizyjnego, z którym od ponad roku była związana. Mimo że prokuratura nie przedstawiła żadnych dowodów bezpośrednich, mężczyzna został skazany, a później ułaskawiony. Współautor pomysłu na scenariusz, adwokat Andrzej Malicki, był jednym z uczestników procesu. Skazanego (jak się okazało niesłusznie) na 25 lat więzienia – zagrał Artur Żmijewski.
Film opowiada tę historię zajmująco, z trzech różnych perspektyw widzenia – adwokata, prokuratora i sędziego. Dość głęboko wnika w psychikę bohaterów. Jednak kulminacją i ostateczną puentą filmu jest przejmująca scena, kiedy młody prawnik oferuje niesprawiedliwe skazanemu, u schyłku jego życia – po odbyciu zasądzonej kary – właściwą prawdzie rehabilitację. Spotyka to naszego bohatera na szpitalnym korytarzu, siedzącego z głową w dłoniach, o zmroku, kiedy najprawdopodobniej towarzyszy swojej najbliższej, umierającej właśnie osobie. Długo spogląda na tego młodego prawnika, rozważa jego słowa, po czym prosi go, aby odszedł i nie proponował mu tego ponownie. Widząc niepomierne zdziwienie, wręcz szok, na twarzy ambitnego jurysty, otwiera drzwi szpitalnej sali, na której leży ktoś pod kroplówką i wskazując tę scenę, rzuca jakby w eter: – Oto jest cała prawda o naszym, … o moim i twoim życiu!
Cała prawda o naszym, twoim i moim życiu… kończy się na szpitalnym czy domowym łóżku i czeka … na Koniec. Ta prawda, która właśnie leży tam: w ciszy, wielkim opuszczeniu, zalęknieni i … umiera. Jak w przyszłości – Ty czy ja …
Uwierzcie. Dreszcz przechodzi człowieka. Przejmuje go na wskroś, uzbraja mimowolnie w ten odwieczny nasz lęk, lęk, z którym zakodowani rodzimy się, aby narastał przez całe życie i skoncentrował się wreszcie przed jego końcem. I całe to nasze życie to po prostu różne sposoby na radzenie sobie z nim. Różne pozy przyjęte celem obłaskawienia go, wyrzucenia poza nawias świadomości, poza siebie samego i poza najbliższe otoczenie. Ucieczka, jakby w redukcję tego strachu. Kto mówi, że go nie ma – kłamie, albo po prostu jeszcze kłamie; Oszukuje sam siebie; I nadal ucieka…
Może jest tak, że jesienne szarugi nakłaniają nas samoistnie do takich rozmyślań? Może nasze polskie, wspaniałe w wymowie, Święto Zmarłych 1 listopada stanowi ten punkt odniesienia do pamięci i przemijalności? Może warto pochylić się nad losem i przypomnieć sobie – człowieku (!) – memento Mori…
Jest taki znakomity wiersz Andrzeja Krzysztofa Torbusa (bez tytułu) / z tomu Miłośniki Miłosne liryki z roku 2001 / :
od wczoraj nowe masz mieszkanie
ładnie w nim schludnie czysto jasno
zazdroszczę ciszy poobiedniej, ja
nie mogę jakoś w domu zasnąć
jak ci się mieszka? jak się wiedzie
czy nie natrętni są sąsiedzi?
wieczorem z książką w ciepłym swetrze
przy oknie pewnie sobie siedzisz
wiesz, że te plamki na parkiecie
to dzisiaj właśnie Kasia starła
bo nam się zdaje że w ogóle
ty jeszcze wcale nie umarłaś
Ten wiersz … i te słowa … bo nam się zdaje … ty jeszcze wcale nie umarłaś … Ten wiersz wdziera się w nas jakże głęboko… chyba najgłębiej jak się da, i chyba najlepiej oddaje to, co nam w się życiu przydarza. To, co przydarza się każdemu.
Był ktoś, i kogoś nagle nie ma, ale nam się wciąż wydaje, jakby był. Bo chyba i przecież jest. Chyba słyszymy jego głos, jego kroki, jego ślady, jego miłość – to wszystko wdarło się tak potężnie do naszej pamięci, aby już na zawsze w niej pozostać. Z nami pozostać. I tutaj każdy może wymienić – z imienia i nazwiska: swoją Mamę, albo swojego Tatę, albo … Babcię, Dziadka, … syna, córkę (!?) … czy też nam bliskich – Annę Kajtochową, Ryszarda Rodzika, Juliana Kawalca, Tadeusza Cugowa, Tadeusza Różewicza, Jurija Zawgordnego … i wielu, wielu innych, którzy akurat nie zagościli w tej chwili w mej ułomnej pamięci (za co przepraszam), ale też możemy „wymienić” tu nikomu nieznanego, zwykłego, szarego – ale przecież sobie najbliższego – człowieka … Ta „lista” jest właściwie wszystkim co posiadamy.
I wszystkim czy się staniemy. Może być ciągle uzupełniana. I też jest … To jest lista nieobecności. Jakże ważna i jakże wśród nas … obecna. Jakżeż niezbędna i nieunikniona. Wciąż rozszerzająca się lista wspomnień… Dziennik szkolny wywoływanych do odpowiedzi. Lecz Oni milczą. Nieodwołalnie ugaszeni, a wciąż jakby żywi, pośród nas, wciąż nam potrzebni, wciąż wskazujący Drogę, Kierunek i tęcałą Prawdę …
Ktoś jednak wyciera, właśnie teraz, szkolną tablicę z ich Słów…
Oto jest cała prawda o naszym życiu.
I znów – na takie dictum – sięgnę, do ciepłej przecież i wyjątkowej na dzisiejsze czasy, poezji Andrzeja Torbusa w „Rozmowie z samym sobą” / z tomu „Nocne rozmowy” 1996 / :
Najtrudniej –
porozmawiać ze sobą
kiedy nikt nie słyszy
ile mamy
sobie do powiedzenia
oraz spojrzę do innego wiersza – wyjątkowej „Rozmowy przedostatniej” /z tomu „Ballady marnotrawnego” 1990 /
i tyle po nas
ile kot napłacze
ile piołunu
w porannych rozmowach
na czystym niebie
smuga odrzutowca
na brudnej ścianie
ślad po fotografii
i tyle po nas
ile wisi w szafie
znoszonych ubrań
butów zdartych do cna
ile w wigilię
uronionych kropel
przez mróz na szybie
odśpiewanych kolęd
i tyle po nas
ile wiatr pamięta
nic więcej
nic dłużej
nic ponad to co jest
Tak więc, teraz oto, możemy wejść w słowo poecie nostalgii i oświadczyć mu z całą stanowczością, że my jednak pamiętać będziemy, nie zetrzemy tych słów ze szkolnej tablicy, na przekór (usprawiedliwionej) nieobecności, i na przekór cieniom, wiatrom, i że nie pozwolimy umrzeć, jej – Jej – czyli Rzeczy najważniejszej, naszej Pamięci. Bo czymże byśmy bez niej byli? Miedzią brzęczącą? Cymbałem brzmiącym? A może niczym? Teraz bowiem widzimy jakby w zwierciadle, niejasno, wtedy zaś, zobaczymy twarzą w twarz …
A kiedy już wrócimy od tych nostalgii do naszego jedynego, prawdziwego i z własnej perspektywy przeżywanego życia niechaj zagości w nim pewna Jednolitość Pamięci. Coś, co pozwala nam w tym życiu trwać, budować i na co dzień podejmować każdy kolejny trud. Bez tych, którzy byli przed nami, nie byłoby bowiem nas. Bez tych, którzy byli przed nami, nie dałoby się bowiem zachować ciągłości, jakże niezbędnej do uchwycenia poczucia sensu tego niepowtarzalnego, autorskiego, że się tak wyrażę – trwania. Jedynego jakie znamy, jedynego jakie mamy – żyjąc łaskawie tu, na tej właśnie – jedynej opisywalnej poezją i dobrem -Ziemi.
A kiedy już wrócimy od tych nostalgii … nigdy, przenigdy, nie pozwólmy sobie zapomnieć po co tutaj jesteśmy. Nie po to, aby gromadzić. Nie po to, aby błyszczeć na świecznikach wydarzeń, z logo za pan brat, lecz właśnie po to, aby komuś podać rękę, aby wyciągnąć do kogoś dłoń, aby wesprzeć to wszystko … (lub kogoś), kogo jeszcze wesprzeć zdołamy…
I na koniec tych … nostalgii „Znowu wiersz do Ciebie” / z tomu Miłośniki, Miłosne liryki 2001/
Różne są sprawy – trudne, proste,
cóż – Twoja ręka ich nie zmieni.
W jedną nas stronę wiezie okręt,
jeden nas los pcha ku jesieni.
Może to źle, a może dobrze,
sprzeczne teorie o tym krążą.
A my uparcie i niemądrze
dni naszych rozcinamy jądro.
I tylko jutra się boimy,
jak małe dzieci ciemnych kątów.
Bo drogi zawiać mogą zimy,
a strach zaczynać od początku.
Wszystkie te prawdy wydają się być tak oczywiste. Tak proste, i tak odwieczne, …
i … tak jakby banalne. Są też jednak, w tej prostodusznej banalności – w naszym ciągłym biegu, w nieustannym szarpaniu się z Życiem – tak trudne do realizacji, że aż nierealne. Najtrudniejsze jakie dano nam zgłębić. I chyba, choćby dlatego właśnie, warto je rok w rok przypominać, przywoływać, na nowo otwierać. Sobie samemu i napotkanym „innym”… Jako znak ostrzegawczy, jako przestrogę, aby czegoś w tym życiu, raz na zawsze, po prostu nie przegapić … Można to uczynić właśnie wędrując meandrami Twoich (Andrzeju) zamyśleń.
Dziękujemy Ci Poeto – mój drogi imienniku, za Twoją poezję, pełną spraw najważniejszych. Potrafi ona nas bowiem przenieść w innym wymiar naszego bytu.
I jest to wymiar nieoceniony. Wymiar ziarenka piasku, na gigantycznej pustyni coraz bardziej wyschniętych słów, zredukowanych znaczeń i wypaczonych sensów. Jest to wymiar tego ziarna, któremu od zarania dziejów przyglądamy się wnikliwie, i od początku Bytu, od Wielkiego Wybuchu, z niezmienną fascynacją dostrzegamy sam prosty, najprostszy przecież fakt – że ono istnieje.