Związek Literatów Polskich - Kraków
Związek Literatów Polskich - Kraków
[Rozmiar: 46439 bajtów]
[Rozmiar: 10764 bajtów]
mal. Jerzy Napieracz
Joanna Babiarz
Andrzej Bednarczyk
Zbigniew Bela
Józef Bratko
Władysław Bułka
Stanisław Czerniak
Marzena Dąbrowa-Szatko
Witold Dudziak
Barbara Dziekańska
Bolesław Faron
Marzena Fiałkowska-Pyzowska
Alfons Filar
Jadwiga Fillman Zwierska
Ignacy Stanisław Fiut
Arkadiusz Frania
Jerzy Stanisław Fronczek
Zofia Garbaczewska-Pawlikowska
Marcin Gołąb
Karl Grenzler
Andrzej Maria Hrabiec
Roma Jegor
Krystyna Jezierska
Irena Kaczmarczyk
Anna Kajtochowa
Jacek Kajtoch
Wojciech Kajtoch
Rafał Kasprzak
Julian Kawalec
Krystyna Kleczkowska
Dariusz Piotr Klimczak
Franciszek Klimek
Leszek Konarski
Barbara Krężołek-Paluchowa
Joanna Krupińska-Trzebiatowska
Paweł Kuzora
Lidia Lipska
Dorota Lorenowicz
Wanda Łomnicka-Dulak
Robert Marcinkowski
Jan M J Masłyk
Wiesław Marszalik
Jacek Molęda
Maciej Naglicki
Piotr Oprzędek
Janusz Orlikowski
Danuta Perier Berska
Maciej Pinkwart
Anna Pituch-Noworolska
Joanna Pociask-Karteczka
Alicja Pochylczuk
Artur Rotter
Joanna Rzodkiewicz
Ryszard Sadaj
Ryszard Sidorkiewicz
Danuta Maria Sułkowska
Barbara Szczepańska "Judyta"
Katarzyna Sztąpka
Alicja Tanew
Wanda Tatara-Czopek
Jerzy Tawłowicz
Andrzej Torbus
Janusz Trzebiatowski
Andrzej Walter
Magdalena Węgrzynowicz-Plichta
Hanna Wietrzny
Andrzej Wierzchowski
Alicja Zemanek
Lidia Żukowska
[Rozmiar: 175846 bajtów]

[Rozmiar: 8975 bajtów]
Michał Puchalak

Michał Puchalak

Związany z Krakowem. Obecnie mieszka na Malcie. Debiutował w 2010 roku autobiograficzną powieścią pt. "Amsterdam Parano" - wydawnictwo COMM (www.amsterdamparano.pl). Opisał w niej 7 lat spędzonych w stolicy Holandii. Obecnie pracuje nad kolejną książką - tym razem w języku angielskim, w której opowie o swojej półrocznej podróży po Azji. Felietony publikuje między innymi na stronie www.galway.pl - portalu dla polskiej społeczności w zachodniej Irlandii (mieszkał tam przez 7 lat). Planuje również wydanie zbioru swoich opowiadań.


UPADEK

Na mnie też przyjdzie czas. Zawsze to wiedziałem. Za każdym razem, kiedy jeden z moich przyjaciół spadał w ciszy, spodziewałem się, że to tylko kwestia czasu.
Nieraz zastanawiałem się, jak to będzie. Jakie to uczucie patrzeć w przepaść, powoli tracąc uchwyt. Próbowałem to poczuć za każdym razem, kiedy ktoś udawał się w drogę z biletem w jedną stronę. Dawno już oswoiłem się z przeznaczeniem. Pytaniem nie jest "czy?". Jedynym pytaniem zawsze było "kiedy?". Czasami wielu spadało jednocześnie i wtedy byłem pewien, że to już. Ale dalej wisiałem. Wsłuchując się w szum wiatru, zastanawiałem się nad tym, kiedy nadejdzie kolej na mnie.
"Czy istnieje życie po upadku?". To pytanie zadawał sobie chyba każdy z nas - nie byłem wyjątkiem. Legendy głoszą, że kiedy upadniesz, odradzasz się na nowo i wracasz tu ponownie. Wielu z nas wyśmiewa tę teorię, twierdząc, że po upadku nie ma już nic. Inni uważają, że trafiasz w miejsce pełne takich jak my. Miejsce, z którego już się nie spada. Miejsce, gdzie wszyscy będziemy razem, spotkamy się z tymi, którzy przez wieki spadali przed nami. Wrócić tutaj? Przecież nie można spaść w górę.
O Boże. Czuję, że słabnę. To chyba dzieje się. Widzę kilku najbliższych, ściąganych powoli jakąś niewidoczną mocą w dół. No cóż, przynajmniej nie spadnę w samotności. Nie potrafię już dłużej opierać się sile, ciągnącej mnie nieubłagalnie w stronę odpowiedzi na fundamentalne pytanie: "Czy istnieje życie po upadku?". Za chwilę przekonam się.
Tracę uchwyt. Perspektywa zmienia się gwałtownie, z coraz głośniejszym świstem powietrza. Patrzę w górę. Miejsce, które przed sekundą opuściłem - oddala się ode mnie coraz szybciej. Nadszedł czas, na który przygotowywałem się od tak dawna. Za chwilę poznam odpowiedzi na wszystkie pytania, spotkam swoich przodków...
Po raz pierwszy czuję prawdziwy spokój. Rozterki odeszły, zniknęła potrzeba ciągłej kontroli.


Nadeszła wolność.

Nazywam się Jolo. Jestem kroplą deszczu spadającą do morza.


MISJA

Biegł pomiędzy drzewami, tak szybko jak tylko mógł, przedzierając się przez gęstą roślinność, smagany po twarzy przez gałęzie i liście. Wiedział, że od tego biegu zależy wszystko. Był szybki, ale jednocześnie ostrożny. Tamten też był szybki i zdążył już wylądować gdzieś w okolicy.
Całą siłę woli włożył w ten bieg. Mięśnie bolały od wysiłku, ale teraz nie było czasu na rozczulanie się nad sobą. Musiał go dopaść, zanim tamten znowu wystartuje. Teraz był czas na wykonanie zadania, które było najważniejsze, by nie zaprzepaścić szansy na Nagrodę. Chciał zadowolić Szefa. Od porażki w ostatniej misji nie miał okazji zrehabilitować się. Był pewien, że jeśli nie uda mu się kolejna, zostanie skreślony. Bał się nawet o tym pomyśleć. Nie chciał wracać na ulicę. Nie chciał znów walczyć o przetrwanie w miejskiej dżungli. Nie chciał kraść jedzenia.
Nagle, zupełnie niespodziewanie, poczuł że jest blisko. Zatrzymał się i przykucnął. Wstrzymał oddech. Wiedział, że musi być tak cicho jak to tylko możliwe. Jeden fałszywy ruch, jeden błąd i będzie po wszystkim. Nie mógł na to pozwolić. Z uwagą wytężoną do granic możliwości, wpatrywał się w linię krzewów. Omiatał spojrzeniem każdą gałązkę, każdy liść. Wpatrywał się w źdźbła trawy falujące na wietrze. Czekał na ruch, szukał jakiegokolwiek znaku potwierdzającego, że nie jest sam.
Nie był pewien, gdzie dokładnie jest ten drugi. Nie mógł sobie pozwolić na chwilę nieuwagi. Teraz wszystko zależało od jego cierpliwości. Siedział więc nieruchomo, wpatrując się w roślinność z ogromnym napięciem. Gdyby wytężył uwagę jeszcze bardziej, mógłby siłą woli rozsunąć na boki łodygi i poprawić sobie widoczność. Trzymał się nisko przy ziemi. Wiedział, że nie tylko on penetruje okolicę.
Nagle, na granicy słyszalności, coś zabrzmiało inaczej niż dźwiękowe tło lasu. Czy to gałązka pękła pod nieostrożnym krokiem, czy to tylko wytwór, wytężonego do granic możliwości, umysłu? Czy to twarz widać zza tamtych liści, a te punkty to oczy, czy może jagody? Napięcie narastało nie do zniesienia, a wyobraźnia tworzyła wizje. Mrugnął kilka razy by przywrócić ostrość widzenia.
Teraz nie mógł się poddać.


Nagły trzask pękającej gałązki zabrzmiał w uszach jak wybuch granatu. Tylko wrodzone opanowanie sprawiło, że nie podskoczył, choć serce zabiło szybciej, po części ze strachu, a po części z podekscytowania.
Miał potwierdzenie, że tamten jest blisko. Odczekał jeszcze kilka sekund i zaczął powoli skradać się w stronę, z której dobiegł dźwięk. Jego ruchy były ostrożne lecz zdecydowane. Każdy krok stawiał dokładnie tam, gdzie zaplanował, niczym tygrys, stopa za stopą, by nie zdradzić swojej obecności.
Pot łaskotał spływając mu po karku. Nie mógł jednak pozwolić sobie na żaden zbędny ruch. Teraz ważne było tylko jedno. Zbliżyć się na tyle, aby móc zrobić to, co do niego należało. Musiał zadowolić swojego chlebodawcę - udowodnić na co go stać. To była okazja by zabłysnąć i nie zamierzał jej zmarnować.
Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że dostrzegł ruch, który nie pasował do spokojnego falowania tła lasu. Zatrzymał się i nieomal przewiercił to miejsce wzrokiem. Po chwili, pomiędzy liśćmi, zobaczył zarys postaci. Jego serce zatrzymało się na ułamek sekundy, a on sam wstrzymał oddech. Przyszło mu do głowy, zupełnie irracjonalne, że zdradzi go ruch wydychanego powietrza.
I wtedy zobaczył go wyraźniej. Zmrużył oczy, zbliżając się niczym fatum. Potrzebował zmniejszyć dystans na tyle, żeby zadać decydujący cios. Miał tylko jedną szansę i nie mógł jej zmarnować.
Adrenalina uderzyła do głowy jak górska kaskada. Wiedział, że za chwilę zada śmiertelny cios. Lubił ten moment - uczucie, że jest Panem Losu. To od niego zależało życie i z jego rąk przychodziła śmierć.
Ciągle zmniejszał dystans, gotowy do uderzenia. Wyczekał, aż tamten będzie odwrócony w przeciwnym kierunku, spiął wszystkie mięśnie i skoczył. Wszystko rozegrało się błyskawicznie i nagle było już po wszystkim. Krew trysnęła z rany i opryskała twarz mordercy. Nawet nie mrugnął. Puścił ofiarę dopiero, kiedy przestała się ruszać. Czuł triumf. Czuł się zwycięzcą. Udowodnił ile jest wart.
Wracał dumny.

***


Szef siedział na leżaku przed domem, ciesząc się ciepłem wiosennych promieni słońca, za którymi tak tęsknił przez ostatnie miesiące. Był zrelaksowany. Wszystkie bieżące sprawy załatwił wcześniej, więc zamknął oczy i mimowolnie uśmiechnął się.
Nagle poczuł, że nie jest sam. Natychmiast otworzył oczy i przez dłuższą chwilę walczył z odcieniami fioletu, zieleni i refleksami słońca pod powiekami. Po kilku sekundach zobaczył Go stojącego nieruchomo i dumnie, z wąsami posklejanymi zakrzepniętą krwią.


Wyraźnie czekał na reakcję Szefa.


Szef usiadł na leżaku, kiwając głową z mieszanką zdziwienia i dezaprobaty.
"Dziękuję" - powiedział jednak w zadumie, patrząc na leżące u swoich stóp, zakrwawione zwłoki.
"Miauuu." - powiedział morderca, wskakując Panu na kolana ponad leżącym, martwym gołębiem.