Robert Marcinkowski

 

ART 1

Robert Marcinkowski,

ur. 1959 w Krakowie. Architekt, nauczyciel akademicki, poeta. Adiunkt na Politechnice Krakowskiej, członek ZLP.

W dorobku oprócz realizacji architektonicznych posiada indywidualne wystawy rysunków i fotografii, liczne piosenki autorskie, oraz ilustracje zarówno muzyczne – do prezentacji poetyckich, jak i plastyczne – do książek i czasopism. Indywidualne książki poetyckie: Jutro (1990), Przez krajobraz nieziemski iście (2000), …Kolwiek (2006), Kierunki żeglugi (2008).

Wyniosłość architekta?

Tylko Bóg Ojciec patrzy naprawdę z góry.
Układam funkcje patrząc znad sufitu: to wszystko.
Miałbym chełpić się z tak głupio wyniesionej perspektywy?
Daniel: … but in Spain an architect is God. 
Gdybyż tak zwiać do Alicante…

 

Mżenie ziemi

Architektura

i widzę we śnie
jak przyjmuje kamień
w ścianie powietrza
godne siebie miejsce
i widzę dalej
jak skruszona góra
skrywa mrowiska
ludzi, przedrożone
podskórnie jeszcze
lecz już sięga kornik
w przestrzał planety
myślą wyostrzoną

 

Vincent

tu i tam
przechadza się po ulicy
Vincent
mijają go ludzie
do których przemówi
grubo po śmierci
cicho
przechadza się
wraca

 

Artysta nie przeklina ich zrazu

wg JP

Lecz czy widzący może bez końca
tolerować ślepych?
Może – póki nie wpierają mu,
że to on nie widzi.
Że nad dotykiem niczego nie ma.

 

Dzieła awans cholerny

Dopóki pozostaje w niszy zaścianka − dzieło sztuki może mieć i super publiczność, choćby
niekompetentnie zachwyconą. Lecz awansując, zderza się samobójczo
wszerz – z komercją
i wartości  w g ó w n o w s i ą k n i e n i e m,
a wzwyż − co jeszcze gorsza,
ze szczerze wyznawanymi Mistrzami.

 

Wstęga drogi

Zawsze ta sama, a zawsze inna
wciąga auto w miękki łuk
pod baldachimy drzew
w wir zieleni.
Skrzeczy żwir.
Czy rani Tao?
Co byo – poszło się bujao.
Pojmuję na wskroś
pień ścięty w pół –
dokąd zbłądziły drogi
wciągnięte szybą auta.

 

Domyślnie oczyść nośnik

jak szybko giną
mżą strzępki chwil
formatuj
pamięć jak strugę
w locie ku ziemi
szybszą niż przed oczyma życie

 

Młodość

Czego nie tknęli
śmy – było dobre:
z przebłysku – projekt,
na marginesie notatka – wiersz.
Przez szybę uśmiech – miłość.
ze slajdu – olejny obraz.
Od prawdy – zachwyt
i od harówy – odpocznienie.
Teraz słońce
blisko już morza
i chyli się gałąźsoczystej jabłoni.

 

Wąwóz Homole 

hydra pamiątek stępiła dziś kły
a ognie jesieni ledwie zaognione
stygną w niedopowiedzi strumienia
przebrzmiałe niedośpiewy
łagodność spływa tonacją ho-mol
szkicuję odrzucam i przekładam
na nieprzekładalne języki
mój zmierzch: erozje głazów
co spadły z serca
w ciepłą starość